21.12.2012 r.
To przecież niemożliwe
Setki lat patrzyli w niebo
Żaden szczegół nie uszedł ich uwadze
Kamień oglądali ze wszystkich stron
Mierzyli Słońce
Księżyc
I co tam jeszcze się dało
Rysowali proste i krzywe
Punkt zetknięcia był jeden
A tu nic
Wulkany drzemią spokojnie
Oceany nie wystąpiły z brzegów
Nawet się porządnie nie ściemniło
Nie błysnęło
Nie zagrzmiało
Nie zalało
Telefony komórkowe działają bez zastrzeżeń
Nawet się porządnie nie ściemniło
Istny KONIEC ŚWIATA
*
U zbiegu okoliczności
Łączą się rzeki łez
Miękkie jak wargi dziecka
Czekają poduszki
U zbiegu okoliczności
Na wyciągnięcie dłoni
Pośpiesznie wyskakują
Wyjęte z reguł wyjątki
U zbiegu okoliczności
W oniryczną mgłę wtulone
Dostojnie spacerują
Małości i słabości
U zbiegu okoliczności
W butelce zamknięte
Tkwi nadal nieusłyszane
Wołanie o pomoc
Niedostosowana
Bez powtarzalnego bełkotu
Banałów, bon motów
Niczym prawd oczywistych
Pierwszych kroków
Życiowej podróży
Nie jest za późno
Brać los w swoje dłonie
Nastawiając przy tym
Niczemu niewinny
Drugi policzek
Opuściłoby mnie poczucie winy
Że znów się nie dostosowałam
Niepewna
Czy wciąż jestem
Jak ten wiatr wczorajszy
Jak ptak przy drodze
Jak śniegowy płatek
Zwiewny i nietrwały
Mimoza doskonała
Giętka niczym brzoza
Czy wciąż jestem warta
Twojej miłości
Gdybym mogła
Zjadłabym poranek
Kroplą rosy popiła na zdrowie
Zagryzła watą na patyku
Zmotaną z pajęczych sieci
Uciekając przed urodą dnia
Zagrzebywałabym się w krecich kopcach
W ciemnościach marząc
O ciepłych promieniach słońca
Wysuwałabym głowę spod ziemi jedynie po to
Aby ujrzeć spadającą gwiazdę
Spadająca gwiazda
Ledwie zabłysła
Musnęła obłoki
Radością rozjaśniając
Skrawek czarnej płachty
Nieba
Zgasła
Nie zdążyłam pomyśleć
Wybrać jedno
Najważniejsze pragnienie
Bo przecież miłość ważna
I dzieci i zdrowie
Zmarnowałam życzenie
Przez nieustaloną
Hierarchie wartości
*
Niech nikt więcej mi nie mówi
Że lepiej wie co w głębi czuję
Nie uszczęśliwia mnie na siłę
Wtedy gdy czegoś mi brakuje
Niech rady swoje w kieszeń schowa
Nie potrzebuję podpowiedzi
I niech nie wmawia mi jak maniak
Że lepiej wie co w głowie siedzi
Lat mam niemało a dobre życie
Uczyło mnie nie poprzez bale
Lizałam rany kuląc ogon
Edukowałam się wytrwale
Teraz już wiem gdzie prawda leży
Potrafię w tłumie poznać wroga
I wolę sama decydować
Którędy wiedzie moja droga
Papierowi kochankowie
Beze mnie nie zrobią kroku
Nie drgnie im powieka
Nie mają pojęcia o pełni Księżyca
Zapachu sitowia
Spadających gwiazdach
I o spełnianych przez nie marzeniach
Nadając im imiona, dobrze wiem
Na której stronie umrą
I kto nie przyjdzie na ich pogrzeb
To ja im każę
Chować zalaną łzami twarz
W poduszkę
Pozwalam lub zabraniam
Zgodnie z moim widzimisię
Zapalić papierosa, napić się piwa
O miłości wiedzą tylko tyle
Ile im powiedziałam
Może dlatego potrafią tak żarliwie kochać
Czuli bez skazy
Zawsze posłuszni mej woli.
Ciekawe, czy któreś z nich
Zbuntuje się
I zechce poznać życie
Na własną rękę
*
Przytul mnie bosą stopą
Ciepło nocy oddaj
Zmarzniętym skrawkom mojego jestestwa
Uginaj pod ciężarem żywego ciała
To wszystko co ze mnie zostało
Skropione rosą źdźbła trawy
Przylgnę maleńką drobinką
Do twojego mokrego paznokcia
Otulisz mnie miękką skarpetką
Dzięki czemu znów razem
Przejdziemy
Kolejny dzień
*
Schody
Chwastem porośnięte
Nadal prowadzą do celu
Wspinaczka
po starych stopniach
Zawsze sprzyja refleksji
O przemijaniu
Tylko nasza miłość
Niech nikt nie wie
Więcej niż my
O naszej miłości
Smak twoich ust
Nie jest im do
Niczego potrzebny
Zapach moich włosów
Nie musi przypominać
Im wczorajszych snów
Zgubiona rzęsa to dla nich
Zbyteczny śmieć
A nie istotna część Ciebie
Ich serca nie powinny drżeć
Na dźwięk mojego głosu
I ręce niech im się nie pocą
W naszym uścisku
Najlepiej niech sobie znajdą
Własną miłość
Tak zupełnie różną
Od naszego kochania
Wiosna
Szpaki
Siedząc na drucie
Wyćwierkują mi wiosnę
Głośno
Niedługo
Ich śpiew
Zaklekoczą bociany
Chciałabym jeszcze usłyszeć
Pierwszą jaskółkę
Tych kilka tygodni
Wystarczy
Abym przygotowała się
Do odlotu
Autor: Krystyna Śmigielska
Tags: Krystyna Śmigielska, poezja, wiersze