Błękitna brama
pan Witek mieszkał w otwartej bramie
naprzeciw warzywniaka
ciemny korytarz otulał szczelnie
smrodem ziemniaków i wilgocią piwnic
a on zachłannie od dołu gapił się na sytość
przelewającą się przez okna
modlitwa była żądzą nie umiał jej poskromić
miękkie cycki kleiły się do rąk
z ciepłych brzuchów zmywał śliną grzechy
pastwił się językiem nad gładkim babskim pyskiem
ranki były zimne bimber już nie grzał
brama posapywała wypluwając resztki libacji
śmierdziała samotnością rakiem
utuczonym słoniną i spleśniałym chlebem
przeprowadzkę miał głośną
pędził na sygnale w ciszę skaczącą
na niebiesko-fioletowych wybojach
Jeszcze przez chwilę
lato zostawiło poranione kolana zdarte z przeszłości strachy
jakby przypadek odebrał wszystko co się śmiało w gęstwinie grochu
i kusiło pochylonym pniem jabłonki sprzed wojny
nie jest nam po drodze z tym wiecznym remontem
wyjeżdżamy osobno na betonowych ścianach zastygłe widoki
igiełki szronu w oddechu i milczenie osiadające plamami na szybach
zamarzają spojrzenia między nami są jak martwy język
ciepło przetrwało w środku zdania o świcie już nie będzie po nim nawet kropki
tylko wygnieciony fotel z nadzieją na ciało i cisza prężąca grzbiet
czas na starym zegarze w końcu się zatrzyma minuty posypią się pod nogi
czułość ukryta w zgięciach szarych skrzydeł zakołuje z dymem
i sfrunie razem ze stadem wróbli nie dotykając płomienia
Pamięć
już dosyć się napracowałam
kiedy szłam po te ziemniaki
dla Żydówki było ciemno
wiadro uderzało po nogach
stopy grzęzły w błocie
wszędzie wilgoć
albo te schody z góry na dół
za drzwiami padałam ze zmęczenia
potem siostro: pić
czepek fartuch
z dołu do góry siostro
teraz odpoczywam
pachnie obiadem
ten grzebień jest mój
szczerzy zęby i chowa się w kieszeni
nie to torebka
zobacz z kokardą
i pierścionek z niebem
a w oknach panny młode
wiesz jak się gotuje ziemniaki
najpierw obieramy
rozbieramy mundurki
umysły są otwarte jak dłonie
nie jednak zwinięte
w takie krętki
to przecież szpital gruźliczy
Poranek
na jej ręce jeszcze czeka brudna podłoga,
chleb, czajnik, łóżko i ciało. ciężkie, bliskie.
szybki oddech znikąd, zewsząd. ciepły szept
jak sekret zamknięty w ułamkach spojrzeń.
otwiera delikatnie drzwi. powtarza jego imię.
szorstko, bez zdrobnień. chciałaby odpocząć,
zatrzymać się, przysiąść na tamtej ławce,
kiedy jeszcze naiwnie czuli, młodsi, jaśniejsi ,
uciekając w przyszłość, gubili w pośpiechu zwinięte
koszule, chustki, swetry, liście, listy.
teraz chodzi cicho po zimnym mieszkaniu,
bezwstydnie nieszczera, z wymuszonym uśmiechem
rozwiewa resztki nocy, wietrzy pokój, zamyka przeszłość.
wie, wytchnienia nie będzie, a nadziei tylko tyle,
ile zmieści w słowach.
Rozmowa z matką
nie wiem kto jest na tym zdjęciu
chyba dziecko nie pan pulchne policzki
lniane włoski opadające na czoło
ładne ale nie moje mówię panu
nie miałam dziecka nie karmiłam
nie zmieniałam pieluch
dzień podobny do dnia nie to nie ja
nie rodziłam mój brzuch był zawsze pusty
zresztą co można zrobić sztywnymi rękami
jestem starą kobietą otacza mnie cisza
ze wszystkich stron nie zapisał się w niej
odgłos niczyich kroków nie ma śladu
czyjejś obecności proszę posłuchać
Spotkanie
Chodźmy więc, ty i ja, przed siebie,
W ten wieczór, rozciągnięty bezwładnie na niebie
T.S. Eliot
kiedy piszesz jest późne popołudnie
słońce wisi nad lasem
poprzecinanym smugami światła
kamienne schody parzą stopy
zastygłe miasto oddaje żar dnia
kiedy czytam twój wiersz
płonące smugi dogasają w sadach
wszystko ciąży ku ziemi
gałęzie liście i ptaki
czas przeszły i zaprzeszły
wyznacza kierunek lotu
a może ucieczki
na trawie pierwsze krople rosy
To ja, Gerszon Ram, chodziłem ze słowem w Sprawie Bożej
mój prastary duch mieszkał w kozie i palmie
doświadczał okrucieństwa walki
uczył się cierpliwości od rybaka
po raz kolejny przyszedłem na świat w Wilnie
jako syn żydowskiego księgarza
z dzieciństwa pamiętam kołyskę utulną
długie noce pustkę i chłód
ogrzali mnie chasydzi
światło dotykało wileńskich piwnic
w gorączce patrzyłem
jak drukarnia ojca płonie
języki ognia pochłaniają kolejne bele papieru
liżą mój strach oplatają ojca
a płomienie unoszą jego krzyk
ty ojcobójco – mistrz Towiański wiedział
że trawi mnie ogień
zapijałem głód wodą by ugasić pożar
chrzest przyniósł tylko nowe imiona
Jan Andrzej
nie oczyścił mnie nie zbawił
byłem najwierniejszym Żydem
w Kole Sprawy Bożej dzisiaj wiem
zgubiłem drogę
wybrałem zwyczajność nie pali nie boli
seks za pieniądze zamknięte drzwi
kiedy duch się kurczy syte ciało puchnie
zjada godziny trawi wspomnienia
rozrasta się i mości w codzienności
jest dobrze jest bezpiecznie
ruszam drogą ojca
przede mną kamyczki kosteczki
obrane przez samotność
to nie jest prawdziwy wiersz
Prawdziwe wiersze to wybuchające pożary.
Vicente Garcia Huidobro
pisz do mnie z głową na moim ramieniu
jestem białą linią bransoletki na wąskim
przegubie dłoni czy wiesz że Rilke
zbierał muszle ja zrywam bezbronne
nagietki nim słońce je spali
pisz że nic nie było tylko popiół
i oczy chwytające piękno w sieć
zawsze łatwiej kochać kiedy już
minie głód
nie wybucha pali się
nierównym płomieniem
gaśnie
W cieniu sadu
To był czas, kiedy rodziło się znaczenie, wersetami Starego Testamentu
przenikało z wąskiej sieni na polana w piecu. Kafle grzały stare kości
w każdym zakątku kuchni. Wiosenny chłód ocierał się o kamienne schody
i zastygał na progu, jakby miał dosyć milczenia.
Słoneczne ziarna gubiły się czasem w snach i wtedy
trzeba było iść do sadu ścieżką, którą wiśnie, całe w bieli,
obejmowały jak małe dziecko. Wilgotna ziemia chowała pamięć
i scalała fragmenty witrażu, gdy ostre poranne światło
weszło w serce i obróciło się wolno jak płyta w patefonie.
Ptaki rozpierzchły się, a słońce wypełniło okno.
fot. z archiwum autora
Małgorzata Wójtowicz: Urodziła się na Śląsku w Cieszynie, obecnie mieszka na Podkarpaciu. Z wykształcenia pedagog, kierowała działalnością klubu osiedlowego, pracowała jako nauczycielka języka polskiego, redaktorka i korektorka. Debiutowała w „Miesięczniku Literackim”, jej wiersze prezentowano w Polskim Radiu Rzeszów. Na łamach „Super Nowości” i kwartalnika dla nauczycieli „W kręgu mieleckich humanistów” publikowała felietony, artykuły i recenzje. Od kilku lat zamieszcza swoje utwory na portalach internetowych. Prywatnie matka dwóch dorosłych synów.