Madame
Fin-de-sieclowa dama
otulona zieloną peleryną plant
wsiada do zaczarowanej dorożki.
Dzwonki weselnych koni z Bronowic
zdobią pięciolinię ciszy,
ptaki siadają na ramionach poetek
wywołanych do tablicy wspomnień.
Siostry Kossakówny:
Maria i Madzia
przechadzają się wiślanymi bulwarami.
W tłumie błysnął cylinder
uśmiechniętego Boya-Żeleńskiego,
Stach pije gdzieś absynt,
nie pokaże się już dzisiaj.
Fin-de-sieclowa dama
składa parasolkę
i otula się nadrzeczną mgłą.
Przez wieki piękna
madame Cracovie.
Raje skamandrytów
Dawni poeci
sławili
deskę w podłodze,
jej (nie)zwykłą codzienność.
Drzewo, z której powstała,
było święte.
Ja widzę
zmurszałość deski.
Wytężam słowa,
próbuję przemienić
otchłań pod podłogą
w błogostan
ludzko-anielskiego
nieba.
w spokój nieskończenie rozświetlonego
błękitu.
Zaczarowany Kraków
W klatce piersiowej
domu
spękane serce.
Nie ma tu i teraz.
W czasie zaprzeszłym czułe uściski,
ukradkowe pocałunki
w bramie.
W czasie przyszłym
ulice bez nas.
Ze starej kamienicy
wynoszą obrazy,
meble biedermeier,
w końcu hrabinę stuletnią.
Cichną śmiechy pensjonarek:
Oli z fryzurą na Kleopatrę,
wielobarwnej Róży
z teczką rysunków pod pachą.
Stara kamienica zostaje…
centrum biznesu.
Jej serce dawno wyfrunęło
z klatki
odczarowane.
Przystań poetów
Pra znaczy mgła,
leśniczówka Pranie
ukryta
za horyzontem
mlecznych jezior.
Mgła niesie walizkę
pełną słów
powyginanych
w bursztynie.
Zielona Gęś syknęła
na tych,
którzy zapomnieli,
że zmierzch już blisko
i świt.
Czysty deszcz
zmywa wątpliwości,
jest jak miłość Boga.
Odpłyniemy w mgłę,
pozostaną księgi,
pamięć
i srebrny Konstanty.
Być jak Rafał Wojaczek
Poeci wyklęci
za nas rzucali się w przepaść,
ginęli w labiryntach.
Jak łatwo czyta się ich kres,
stylizujemy:
okulary z epoki,
wydęte usta,
dobieramy odcienie szaleństwa.
Być jak tamci poeci
i nie zapłacić ceny ich cierpienia,
nie jest możliwe.
Oni odeszli.
Poezja stwarza się
ciągle na nowo.
Po prostu poezja
Kiedyś poeci
wzywali Euterpe,
dziś powiem:
przyślij kurierem
muślinowe głoski,
jedwab sylab rozerwij hektolitrem krwi,
lodowaty ogień słów owiń żarem oczu
osłupiałych od huku barw,
wiru wrażeń,
przeżyć,
snów
prawdziwych aż do
wybuchającego źródła.
Ze skóry obedrzyj sztampę dziejowych burz,
by zabolały naprawdę,
utrwal tylko te trzy słowa:
umiar,
prawda,
piękno,
gdy zechcemy ze ścian Platońskiej jaskini
zdzierać rylcem kolejne warstwy życia,
aż dojdziemy do
ognistego lodu,
harmonii brzmień,
ciągle doskonalącej się istoty rzeczy.
Wybaw nas
od pospolitości,
wulgarności,
głupoty,
niedojrzałości,
szpanu.
Daj nam poezję,
po prostu.
fot. z archiwum autora
Małgorzata Kulisiewicz: absolwentka filmoznawstwa i polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, autorka esejów i recenzji filmowych, publikacji w prasie katolickiej i historycznej, realizatorka reportaży telewizyjnych. Swoje opowiadania i wiersze drukowała w „Helikopterze”, na portalu „Pisarze.pl”, w „Gazecie Kulturalnej”, „Lirydramie”, „Wyspie”, „Dzienniku Polskim”, „Nowych Myślach”, „BregArcie”, w „Lamelli”, „Szufladzie.net” i „Poezji Dzisiaj”, oraz licznych antologiach i almanachach. W ścisłej finałowej piątce Konkursu „Dużego Formatu” na wydanie drugiego tomiku. Autorka tomików poezji „Inni Bogowie” i „Kot Wittgensteina”. Mieszka w Krakowie.