popijamy ponchę
mówisz, że tylko podróż zmienia kąt padania światła,
a wilgoć znad oceanu zmiękcza je i unosi.
chciałabym wpłynąć w twoją koszulę
jak fala w zastygłą lawę. osadzić
w zakamarkach sól i ślizgać się do ostatniej kropli.
wyjść z cienia zalewając słońcem chwile.
pod drzewem jacarandy wciągać lepki smak
przez jedną słomkę.
jak brzeg i ocean
powiew zmiótł z portu żaglówki,
jest spokojnie i cicho, tylko powietrze gęstnieje
od nadmiaru. wilgoć wsącza się w myśli.
szukam punktu zaczepienia w rozlanej zieleni.
strelicje, jak tropikalne ptaki szykujące się do lotu,
ożywiają nieruchomy pejzaż, w którym brzeg
urywa się gwałtownie przy spotykaniu z oceanem.
już się nie boję. lecę w ramiona niczym wody
dzikiej rzeki spadające na oślep po nagich skałach.
noc naciera z każdej strony.
pua kepalo
morze zagląda przez okno
zapraszając by w cieple powygrzewać smutki
marszczę czoło jak wiatr taflę wody
na błękitnych łąkach pasę oczy
w zacisznej zatoce
niczym zakochana w słońcu bugenwilla
owijam się wokół ciebie i pachnę
nie chcę zdrewnieć przed zimą
pua kepalo – bugenwilla, kwitnące pnącze.
aż coś się wydarzy
trzeba tylko wyjść na taras
by rozpocząć dzień fotograficznym plenerem
a ty uczysz się na pamięć plam na ścianie
myśląc czy ja też jestem na swoim miejscu
a może zniknęłam
jak łódka zacumowana wieczorem
i połknięta o świcie
nawet nie pamiętam od kiedy
pocałunki w przeciągu zaczęły smakować wiatrem
powiew zmiótł okruchy trzymane na później
słońce wciąż maluje nadzieją ściany domu
ale gdy gaśnie podłoga wpada w dygot
wiedząc że to co zrobię dzisiaj będzie moim jutrem
intymność
pełnia lata smakuje owocami morza
i schłodzoną retsiną o zapachu żywicy
z piniowych lasów.
jesteś tak blisko, że myśli krzyżują drogi,
pocałunki, wiszące jak chmury,
spadają gwałtownie niczym deszcz.
przestrzeń maluje nas szmaragdowo,
kiedy przewracamy dzień na drugą stronę.
jest dobrze.
od kiedy nie objadamy się stresem
powoli spadają kolejne warstwy,
spod których wyłania się ostateczny kształt.
oćma
liczą się tylko błyski
– ulotne nie wiadomo co,
kiedy przestaje działać grawitacja
i tylko chmury gęste
od niedomówień unoszą
tam, gdzie gorączkowo spada się
na drugie ciało.
słodka niepoczytalność bez orzeczenia
o winie. w gładkim szkle
odbita z każdej strony.
niecierpliwym powietrzem
drgająca fatamorgana.
a ty na sen zażywasz noc
i dziwisz się rano, że świat siwieje, gdy śpimy.
szkarłatni
nieważne dokąd zawiedzie nas dziurawa droga
może tam gdzie chaty chylą się do ziemi
robiąc remanent pragnień
albo gdzie flamingi spacerują po lagunie
a rdzawe ibisy są jak krwawe plamy
w mangrowych zaroślach
tyle razy chciałam wiedzieć więcej niż się da
przegrywałam z wyobraźnią niosącą w nieznane
teraz to nieważne
będę poznawać cię po kawałku i po kształcie liter
kiedy pierwszy raz napiszesz kocham
do(ni)kąd
niektóre rzeczy nigdy się nie kończą,
a my – skończeni idioci, zapomnieliśmy,
że życia nie da się wypić jednym haustem,
bo zakręci w głowie w drugą stronę.
kocham to takie piękne słowo,
ale przegrywa ten, kto powie je pierwszy.
zamykasz mi usta, kiedy bramy mojego miasta
otwieram na oścież. nocami
łapiesz w sny.
zawsze pociągały mnie dzikie bezkresy
i powietrze w ruchu. wiatr wieje tam, gdzie chce,
a ja potrzebuję przestrzeni jak pusta droga
prowadząca donikąd.
fot. z archiwum autora
Iwona Niedopytalska: Urodziła się i mieszka w Puławach – niewielkim mieście nad Wisłą, ukochanym przez księżnę Izabelę Czartoryską. Tutaj rozpoczęła swoją przygodę z poezją. Jest autorką trzech tomików : „Szafirowa magia”, „Biały Dogon” i „Na południe od chmur”. Obecnie przygotowuje czwarty tomik, którego inspiracją są podróże – druga pasja autorki.