* * * (czterdzieści dwie minuty temu)
czterdzieści dwie minuty temu odgryziono mi język.
czas zaczął skapywać bordowymi kroplami.
bezwład. przez niedopatrzenie lub raczej z czystego okrucieństwa
zostawiono mi rożek kartki.
właśnie teraz, gdy słowa pochowały się w ciszę,
mogłabym tym ogryzkiem rozerwać powietrze.
a gdyby zostawić nas w ciemności
pozbawionych mowy?
wytęsknilibyśmy historię piękna czy brzydoty?
za ścianą cisza
miała pochmurne oczy ciepłe dłonie pachnące cynamonem
zdejmowała nam klucze z szyi wręczając ryż z jabłkami
miała ślepą kuchnię i syna gdzieś daleko
z naszą dorosłością zamknął jej się świat
w blokowym spacerniaku podnosząc wysoko bezprzytomne oczy
pokazywała niebu swoje skrzywdzenie
chodziła wzdłuż muru krzycząc jego imię
w ręce zawsze garnuszek nie wiem z mlekiem czy łzami
nie pamiętam jej głośnego śmiechu
tylko stalowy kolor chmur pod powiekami
ulica Świetlickiego
przecież mijam pana niedokładnie
nie przystaję z czerwoną torebką
prosząc o próbkę pisma jak w banku
czasem jest pan z suką
czasem ze śledziem
najczęściej z toastem
nad kontenerem z przeszłością
wyssaną z kamienicy
nie czytuję pana
lecz badam pana wpływ
na moje cokolwiek
taka sucha od niechcenia
wymiana potoczności
otwieram kolejny tomik
i z karty tytułów
wybieram porcję bólu
z kacem
ze śledziem
lub bez
niedomknięta
opowiem ci bajkę na sen
tylko jedną
żeby na poduszce zapachniał tatarak…
przyszła jakby zawsze była we mnie
przez niedomkniętą furtkę
nie poruszając niczego
rozplatała język na brzegu
woda rozpuściła jej sól
przyjęła skargi
odwzajemniła szept pluskiem
i nie było już niczego więcej
nad wieczór
i smutek odchodzący
czułem ją powietrze jaśniało iluzją
rozrzedzał się czas
wszystko co nie było moją nocą moim dniem
czyste łaknienie
jeszcze faluje tatarak
skrzyp furtki zwodzącej pomostem
pierwszy wieczór z milczącym winem
wieczór odnalazł mnie samą
więc pije ze mną wytrawnie i na czerwono
a jutro nie zapowiada się wcale
krajobraz zwolnił na głębszą chwilę
wzięliśmy czas na przeczekanie
przed każdym świtem próbuję
wyłamać chronosowi wskazówki
chwycić za gardło klepsydrę
wycisnąć z pestek tyle czasu
żeby chciało się dotrwać do goryczy
a dziś rozpuszczę włosy i namiętność w głosie
naobiecuję brak poranka
burgund zmętnieje gorączką
gdy mnie jutro spytasz o spełnienie
koński ogon żywo zaprzeczy razem ze mną
podskakując gdy będę uciekać
w drugi wieczór
nocna moc
odminotaurzył mi się
koszmarny nocny poplątaniec
znów trzymałam białą linę
jak ślepiec wężową laskę
znów wyślizgnęła mi się z pojęcia
zsuwam się wąskim czarnym lejem w dzienną jasność
chwilę przed zawsze jest mgnienie zrozumienia
metalingwistyczne potaknięcie
źródło impresjonizmu
jakby wyłożyć zasady szachów tuż przed blackoutem duszy
marzę by zrobić wtedy stopklatkę
ale lej może być już zalany smołą
i zobaczę wywieszkę
nieczynny do końca świata
cabiuna
kochasz się ze mną jakbyś bał się mnie potłuc
słowami zataczasz rozedrgane koła
wdeptujesz we mnie nowe imię strachu
by dłońmi przykryć falujący oddech
i szczelne docisnąć głowę do poduszki
kocham się z tobą jakby bóg zakrył oczy
na moment zapadam się w smolistą nicość
próbuję wyjąć widelce wbite w skórę
zostawić na drodze niczym drogowskazy
zamiast tego wyłuskuję z ust polne kamienie
wykruszam się do ostatniej drobiny próbując
słowami wznosić kolumny przepływów
powietrza nie czuć w bezokim tunelu do jutra
skacze po dachach domykając pokrywy snów
znów senny srebrnik nas upomina
o nalot bojowych pocałunków
pokojowych targnięć na słowa
i gesty patyczkujące się bo odarte
z cukrowej waty którą wiatr przykleił
do ścian bezpiecznego wczoraj
chodzenie bezokim tunelem
pod barwnym deszczem parasoli
każdy kęs powszedni doprawiony
zapewnieniem że przeszłość nie waży
i nigdy nie wpuści nam myślistych słów
spalonych w ucieczce z mostów
których nie umiemy odciąć
od przepaści chroń nas wspólnie
nieumówionym czekaniem
letnie dziwidło
wejdź w ten wiersz i spodobaj mu się
niech przygarnie zapachem niech otuli barwą
wyniesie zarys pojęcia ponad wypatrzenie
w nim przecież cała zatęsknota wersów
więc nie wypatrując zajrzyj poza ramę
nie zdążysz zadziwić siebie zapodziejesz
i zerwiesz z drzewa uśmiech kota
fot. z archiwum autora
Anna Luberda-Kowal: Publikuje na portalach poetyckich i fb (jako Alga, Ana Mada). Filolog (Instytut Filologii Angielskiej UJ), językoznawca, tłumacz, leksykograf. Ulubiony kolor atramentu to galusowa mglista zieleń. Chwilowo prowadzi hodowlę drzewołazów. W śpiewie biją świerszcze na głowę.
Zwyciężczyni konkursu „Napisz to jeszcze raz” organizowanego przez Redakcję Serwisu Poema za lustrzaną wersję „Olifanta” Marcina Świetlickiego, Turnieju Jednego Wiersza organizowanego przez grupę poetycką „Poeci po godzinach”.
Publikacje – druk: Antologia Poetów Polskich 2016; W stronę haiku pod red. Marcina Niziurskiego; Seks w pewnym mieście – antologia limeryków kosmatych pod red. Mariusza Parlickiego wydana nakładem pisarze.pl oraz Od ucha do ucha – Antologia współczesnej satyry i humoreski pod red. Mariusza Parlickiego wydana nakładem pisarze.pl
Organizuje i prowadzi spotkania autorskie (Jarosław Trześniewski-Kwiecień, Tomasz Kowalczyk, Paweł Biliński, Krzysztof Łojek, Patryk Kosenda, Paulina Pidzik). Współorganizuje turnieje jednego wiersza i występuje w roli jurora (Kulturkampf 2017 wraz z Adamem Wiedemannem i Krystianem Kajewskim). Redaktor portalu poema.pl, aktualnie redaktor portalu poemaX.pl. Członek Stowarzyszenia Salon Literacki od 2017 roku.